Siedziba Rodowa już po remoncie, chlubnie ukończonym parę miesięcy temu, ale wciąż się natykam na jakieś braki w wyposażeniu, które wpasowałyby się w jej nowy look. Najwięcej ich, braków, jest w kuchni, gdzie wymyśliłam sobie stare srebro rzucone tu i tam. Pomalutku zamysł realizuję, jednak idzie mi to jak krew z nosa, bo dla siebie coś zrobić jest najtrudniej – głównie z braku czasu.
No ale wreszcie coś się w tej materii ruszyło i oto moja kuchnia wzbogaciła się o kilka słoi, srebrnych, a jakże.
Powstał komplet pięciu – trzech dużych i dwóch małych. Jeszcze nie wiem co w nich zamieszka, pewnie czas sam pokaże najlepiej,
a na razie stoją w dumnym szyku na półce i oko me cieszą.
Są stare. Dlatego, że w siedzibie mieszkały od dawna i dlatego, że ich srebrne teraz koszulki zostały dodatkowo jeszcze postarzone i spatynowane.
Są kwadratowe, więc mają po cztery ścianki, co bardzo mi się spodobało, bo mogłam każdą z nich ozdobić inaczej i – jako, że lubię zmiany – ustawiać je na cztery różne sposoby, w razie gdyby mi się jedno znudziło. A gdyby jeszcze ustawienia mieszać, to kombinacje ustawień znacząco jeszcze rosną ![😉]()
Każdy słój otrzymał również kryształową gałkę na głowie – nie do kręcenia, a jedynie do ozdoby. Ot taki mały element dekoracyjny służący do rzucania słonecznych refleksów na ściany, bo słoje przy oknie stoją…
No i każdy otrzymał też numer porządkowy, pokryty przeze mnie czarną emalią, żeby wsad mi się nie pomieszał ![:)]()





















A jak już się uporałam ze słojami, to poszłam za ciosem i dorobiłam jajo, co by kura z poprzedniego postu samotną nie była.
Jajo słusznych rozmiarów jest, ba, ono jest ogromne, tak ogromne, że kurę przerosło…









